Wiadomości

  • 12 lutego 2008
  • wyświetleń: 2582

W hospicjum może braknąć pieniędzy

O połowę mniej pacjentów chorych na raka może objąć opieką czechowickie Hospicjum Domowe. To wynik cięć dokonanych przez Narodowy Fundusz Zdrowia. Tymczasem potrzeby są coraz większe.

Zespół Domowej Opieki Paliatywnej Hospicjum Domowe przy czechowickim NZOZ Salus pod koniec 2007 r. miał pod opieką 25 pacjentów, teraz dostaje pieniądze na 15. – W dalszym ciągu opiekujemy się 24 osobami, ale tylko dzięki temu, że przesunęliśmy etaty z innych dziedzin naszej działalności – wyjaśnia Danuta Kopeć z Salusa. – Na dłuższą metę opiekę trzeba będzie chyba ograniczyć – dodaje.

Tam, gdzie lekarze są już bezradni w walce z rakiem, wkraczają pracownicy hospicjów. – Trudno byłoby sobie bez nich poradzić, zwłaszcza w tych pierwszych chwilach opieki nad chorym – przyznaje Zdzisław Pyka z Czechowic-Dziedzic. Skorzystał z pomocy domowego hospicjum po tym, gdy jego mama wróciła ze szpitala po udarze. Wylew u mamy wywołał paraliż, nie mówiła, nie chodziła, właściwie była bezwładna.

– Nie miałem bladego pojęcia, jak dbać o taką osobę. Człowiek zetknął się nagle z problemem, który wprawia go w przerażenie, nie wie, co robić. Trudno mi sobie wyobrazić, co bym robił, gdyby nie pomoc hospicjum – dodaje. Pielęgniarka Urszula Cichoń, która regularnie pojawiała się w domu mamy, objaśniła i pokazała, jak należy dbać o chorego. – Po dwóch, trzech tygodniach już wiesz, jak to robić, mogłem sobie poradzić z opieką – mówi Pyka.

– Przez cały okres choroby pielęgniarki przyjeżdżały do nas regularnie. Trochę odciążały nas w opiece, ale przede wszystkim dla żony te spotkania były bardzo potrzebne, ona czekała na te wizyty – mówi Franciszek Berger. Jego żona przez półtora roku korzystała z pomocy hospicjum domowego. – Bez pomocy ludzi z hospicjum trudno rodzinie chorego byłoby sobie zorganizować życie tak, aby było miejsce nie tylko na opiekę, ale i na pracę zawodową – dodaje.

Franciszek Berger jest pewien, że gdyby nie pomoc z zewnątrz, jego żona żyłaby krócej. Bliskość rodziny i opieka zaprzyjaźnionych ludzi z hospicjum dawały jej siły do tego, aby się nie poddawać. – Hospicja kojarzą się z umieraniem. Ale przecież chyba ważniejszą naszą rolą jest służenie życiu, jesteśmy nastawieni na jego przedłużanie – wyjaśnia Danuta Kopeć z czechowickiego hospicjum.

Jednak trudno nie zauważyć, że chorym pod opieką hospicjów zostały już ostatnie miesiące życia. Jan Kiedos, psycholog, pomaga rodzinom i chorym w przetrwaniu tego okresu. Strach, ból psychiczny i niegodzenie się na śmierć, swoją lub najbliższej osoby – to problemy, z jakimi w świecie poza hospicjum człowiek nie styka się zbyt często.

– To zrozumiałe, że człowiek nie chce się pogodzić z nadchodzącą śmiercią. Chory udaje, że wyzdrowieje, aby nie niepokoić rodziny, najbliżsi też udają, że mu wierzą, aby nie sprawiać mu przykrości. Tak tworzy się bardzo zła sytuacja, która nikomu nie ułatwia śmierci. Choć brutalne powiedzenie prawdy też nie jest najlepszym wyjściem – wyjaśnia Kiedos.

Wielokrotnie stykał się z pytaniem chorego, czy wyzdrowieje. Jak się więc w takiej sytuacji zachować? – Najlepiej dać mu wtedy wypowiedzieć się, zapytać go, jak sam uważa. I uszanować jego odpowiedź – dodaje psycholog.

Kiedos jest już na emeryturze, ma więc czas, aby pomagać w hospicjum. Przyznaje, że praca ze śmiertelnie chorymi i ich rodzinami zmieniła jego podejście do życia. – Całe życie przepracowałem z młodymi ludźmi. Dla mnie praca z osobami chorymi na raka okazała się niełatwym doświadczeniem. Bo nie da się tego oddzielić od swojego życia – mówi psycholog hospicjum.

– Gdy patrzy się przez cztery miesiące, jak umiera mama, jak jej stan się pogarsza, to trudno o tym nie myśleć. Trudno nie zastanawiać się, jak ja się w takiej chwili zachowam – przyznaje Zdzisław Pyka. – Patrząc na nieuchronność śmierci, zmienia się życie człowieka. Ale przynosi to niesamowite owoce. Gdy przeżywa się śmierć innych osób, zwłaszcza bliskich, to podchodzi się łatwiej do sprawy własnego umierania – mówi Kiedos.

NFZ obciął wydatki na hospicja domowe, nie tylko to w Czechowicach-Dziedzicach. Tymczasem tego rodzaju pomoc jest tańsza od przyjmowania chorego do szpitala. – Najgorsze jest to, że zapotrzebowanie na naszą pomoc jest coraz większe. A my musimy ją ograniczać – mówi Danuta Kopeć.

Jeszcze w tamtym roku prowadzili całodobowy dyżur telefoniczny przez siedem dni w tygodniu, teraz ograniczyli się do godz. 19. w dni robocze. – Nie możemy przyjeżdżać do domów i gotować obiadów, bo zdarza się, że i tego od nas rodziny oczekują: przejęcia całej opieki nad chorym. Ale potrzebna jest nasza pomoc i nie chciałabym jej ograniczać – mówi Urszula Cichoń, pielęgniarka z hospicjum.

– Mąż czeka na te wizyty. Nie widzi, nie chodzi, co przy jego aktywnym przedtem trybie życia, jest dla niego mordęgą. Na szczęście nie boli go. Ale i tak czasami mówi, że już chce odejść, bo po co ma żyć. Wtedy pani Ula mówi mu, że po to żyje, abym ja się cieszyła – mówi żona Ludwika, chorego na raka. – W takich chwilach wiem, że nie jestem sama, że mam kogoś do pomocy – dodaje.

http://www.super-nowa.pl

Komentarze

Zgodnie z Rozporządzeniem Ogólnym o Ochronie Danych Osobowych (RODO) na portalu czecho.pl zaktualizowana została Polityka Prywatności. Zachęcamy do zapoznania się z dokumentem.