Wiadomości
- 19 września 2021
- wyświetleń: 7116
Pierwsze dni II Wojny Światowej i ewakuacja oczami mieszkańców
W najnowszym artykule w ramach naszego cyklu "Historyczne ciekawostki" publikujemy wspomnienia Zdzisława Grygierczyka oraz Wiesława Koutnego, mieszkańców Dziedzic, z pierwszych dni II Wojny Światowej oraz czasu ewakuacji.
Obok obrony militarnej w ramach GO (Grupy Operacyjnej) Bielsko w części zrealizowanych urządzeń obronnych i obrony cywilnej, ewakuacja była równie ważnym elementem obronnym. Ewakuacja to planowe zorganizowane przemieszczenie ludności na z góry przygotowane miejsce, to również zabezpieczenie transportu, nie tylko ludzi, ale ich niezbędnego dobytku. Ta planowość, organizacja i zabezpieczenie miejsca pobytu różni ewakuację od ucieczki (choć do dziś uczestnicy tej ewakuacji nazywają ją ucieczką).
Ucieczka to indywidualne, nie planowane podejmowanie, najczęściej doraźnie, decyzji przemieszczenia się, i w większości w nieznanym kierunku.
W 1939 roku ewakuacją objęte były rodziny kolejarzy, urzędników państwowych (poczty, nauczyciele i inni). Z aktualnej niepełnej naszej wiedzy wynika, że z naszych miejscowości wyjechało pierwszego i drugiego września 5 transportów ewakuacyjnych. Z tego tylko dwa dojechały do miejsc przeznaczenia - do Doliny i Mościsk na wschodnich rubieżach kraju. Z pozostałych, planowanych również do miejscowości na wschodzie kraju, dwa dojechały tytko pod Tarnów, a jeden zaledwie do Krzeszowic pod Krakowem. Rodzaj tej wojny niemieckiej, blitzkrig, i jej niespotykana agresywność: naloty na miasta, transporty, ludność , zorganizowana dywersja i inne dezorganizowały zaplanowane formy obrony, w tym również nieźle przygotowaną ewakuację.
Bliższe informacje z przebiegu tej ewakuacji oraz przeżyć i odczuć dają załączone wspomnienia jej uczestników, wówczas jeszcze dzieci 11- 13 - letnich. Warto również w tym miejscu wspomnieć, że od pierwszych godzin wojny podjęły działania gminne sztaby obronne w Czechowicach i Dziedzicach. Harcerze w drodze zbiórek alarmowych uruchamiali drużyny i organizowali system łączników dla ewentualnego przekazywania meldunków. Harcerki uruchamiały Pogotowie Harcerek i punkty sanitarno-łącznikowe. Na szkole w Dziedzicach i Urzędzie Gminnym w Czechowicach uruchomiono punkty obserwacyjne.
Wspomnienia Zdzisława Grygierczyka
Dzień pierwszego września rozpoczął się parę minut po godzinie5 00 rano, wyciem syren ogłaszających nalot lotniczy samolotów niemieckich oraz wybuchem bomb zrzuconych na Dziedzice. Wśród mieszkańców zapanowała nerwowa atmosfera. Jedni przystępowali do przygotowania schronów przeciwgazowych, gdyż panowała panika, że Niemcy stosują gaz bojowy. Inni przygotowali się do ewakuacji (ucieczki) przed wojskiem najeźdźcy. Według informacji radiowych, niektórzy przystąpili do oklejania szyb okiennych paskami papieru mającymi zapobiegać ich wypadaniu w razie silnego podmuchu w czasie bombardowania. Rodziny kolejarzy jak i urzędników państwowych otrzymały informację o organizowanej przymusowej ewakuacji. Późnym popołudniem na rampie załadowczej podstawiono skład pociągu składający się z wagonów towarowych i nastąpiło załadowywanie uciekinierów z częścią własnego dobytku. Pierwszy transport odjechał około godziny 22 00.
Po długim i trudnym przejeździe w niedzielę 3-go września dotarł do stacji Kraków-Bonarki. Na tej stacji stało już kilka transportów z uciekinierami oraz transport wojskowy. Część uciekinierów z naszego transportu skorzystało z kuchni polowej wojska i otrzymali ciepłą grochówkę z kromką chleba. W południe nastąpił nalot niemieckich samolotów, w czasie którego uszkodzono kilka transportów uciekinierów i transport wojskowy. Nasz transport miał szczęście i bez uszkodzeń po nalocie odprawiono nas w dalszą jazdę. Należy w tym miejscu wspomnieć, że na całej trasie przejazdu na stacjach kolejowych działały punkty PCK, które zaopatrywały uciekinierów w żywność i napoje. Oprócz pomocy punktów PCK również miejscowa ludność przynosiła żywność i owoce szczególnie w czasie przymusowych postojów w polu między stacjami. Takie postoje trwały długo. Jeśli w pobliżu była wioska, to niektórzy z uciekinierów udawali się do niej po zakup żywności. Jeżeli w między czasie transport ruszył, a szybkość była taka, że Ci którzy wybrali się na zakupy mieli pewność, że dojdą za transportem.
Po długiej i uciążliwej podróży dotarliśmy 8-go września do miasta powiatowego Dolino województwo stanisławowskie. Na dworcu kolejowym działa komitet do spraw uchodźców, który zajmował się przydzielaniem kwater. Nas ulokowano w wiosce Broczków, 3 km od miasta Doliny. W tym miejscu należało wspomnieć o paradoksie. Uciekając przed nawałą niemiecką, zostaliśmy umieszczenie u gospodarzy, którzy byli osadnikami niemieckimi na naszych terenach. W zamian za zakwaterowanie pomagaliśmy w pracach polowych za co otrzymywaliśmy posiłki (obiad, kolacja). We wrześniu tegoż roku wojska rosyjskie wkroczyły na te tereny. Nasz pobyt tam trwał do 10 listopada 1939 roku. W tym dniu władze rosyjskie Doliny podstawiły pociąg z wagonami towarowymi do Przemyśla. Mieliśmy nadzieję, ze szybko powrócimy do Dziedzic, ale nic z tego, bo po przyjeździe do Przemyśla 11 listopada dowiedzieliśmy się, że granica została zamknięta z powodu zamachu na Hitlera.
W Przemyślu przebywaliśmy do stycznia 1940 roku. Pobyt tam nie należał do spokojnych. Zostaliśmy zakwaterowani na sali szkoły organistów kościoła grecko-katolickiego. Było tam nas osiem rodzin. Każdy miał swój kąt ze słomą do spania i wielki stół do spożywania posiłków. Trudności były z zaopatrzeniem żywności, a w szczególności w artykuły pierwszej potrzeby jak chleb i cukier. Po chleb trzeba było iść do kolejki o godz. 24 00, a za cukrem w kolejce trzeba było stanąć o godz. 20 00 i przestać cała noc. Zdarzało się, że po dotarciu do sklepu, cukru zabrakło. Niejednokrotnie stojąc w nocnej kolejce, patrole wojskowe na koniach rozpędzały kolejkę. Należy zaznaczyć, że po powrocie każdy zajmował swoje miejsce i nie było żadnych kłótni. W czasie pobytu na ucieczce musieliśmy przeżyć Wigilię Bożego narodzenia 1939 roku. Wpierw złożyliśmy wszyscy sobie życzenia-było dużo płaczu-a następnie każdy w swoim kątku rozpoczął spożywanie posiłku, który składał się z zupy grzybowej, śledzia i chleba z masłem tak samo smutnie przeżyliśmy Nowy Rok 1940.
W początku stycznia delegatura niemiecka uruchomiła biuro przepustek na przekroczenie granicy rosyjsko- niemieckiej. By otrzymać przepustkę musiano ustawić się w kolejce. Przepustki wydawano tylko przez 8 godzin, a kolejka była długa. Po dwóch dniach stania otrzymaliśmy wymarzoną przepustkę. Około 20 stycznia wraz z bagażem pieszo przeszliśmy przez most kolejowy (drogowy był wysadzony) na stronę niemiecką. Tam czekali na nas żołnierze niemieccy, którzy odprowadzili nas pod eskortą do byłego klasztoru gdzie w poszczególnych pokojach przygotowana była rozesłana słoma do przenocowania. W dniu następnym zabrano nas, odliczono i zaprowadzono do łaźni do kąpieli. Odzienie zabrano do parówki w celu odwszenia.
Po kąpieli oddano odzież i zarządzono zbiórkę na podwórzu. Odzież była wilgotna, a na dworze temperatura wynosiła -26 oC . Każdy wyglądał jak sopel lodu. Następnie odprowadzono nas z powrotem. Noc spędziliśmy na tej samej słomie, a pozostawione tam wszy, ponownie nas oblazły. Po paru dniach i otrzymaniu przepustek na przejazd i przekroczenie granicy między Gubernią a Rzeszą, na własną rękę wyjechaliśmy do Krakowa, a następnie do Dziedzic. W ten sposób po wielomiesięcznej tułaczce 26 stycznia 1940 roku zmęczeni, zawszenie, ale bardzo szczęśliwi powróciliśmy do swojego domu.
Wspomnienia Wiesława Koutnego
Alarm lotniczy o ok. 5.00 rano w większości został odebrany jako ćwiczebny (wcześniej zapowiadany). Dopiero krzyże na samolotach, informacja radiowa i odgłosy wybuchów bomb uświadomiły grozę wojny. Grozę potęgowali jeszcze później uciekinierzy na rowerach, motorach, furmankach z Rybnika, Żor, Wodzisławia i innych miejscowości oraz opowieści o atakach armii niemieckiej i dywersji V kolumny. Kiedy minął pierwszy szok wywołany wiadomościami o wojnie otrzymaliśmy wiadomość o ewakuacji rodzin kolejarzy i urzędników państwowych. Naszą rodzinę to objęło, wraz z pięcioma innymi rodzinami kolejarzy z naszego budynku.
Wiadomość o ewakuacji wywołała intensywne przygotowania do transportu żywności i dobytku. Ojcowie natomiast zostali objęci odrębnym postępowaniem na wypadek wojny. Załadowanie do transportu nastąpiło następnego dnia, to jest 2 września w godzinach popołudniowych. Był to trzeci transport do Doliny w województwie stanisławowskim. Cztery nasze rodziny zajęły jeden wagon osobowy. Z dwóch pozostałych rodzin - jedna wcześniej wyjechała, a druga czuła się niemiecką (bardzo porządna) i przebywała w Ligocie w majątku Niemca Gustawa Gascha. Szlaki były już zapchane, toteż podróż trwała cały tydzień, ale pozwoliło to dogonić nasz transport przez tatę i innych mężczyzn. Zamiast do Doliny dojechaliśmy jedynie pod Tarnów do Dunajca, na którym wcześniej wysadzono most klejowy - do stacji Bogumiłowice. Tu też podejmowane były decyzje, co dalej.
Część zdecydowała pozostanie w transporcie, druga część zostawiając zabrany dobytek, zabierając tylko niezbędne rzeczy możliwe do niesienia, podjęła drogę wałem Dunajca do najbliższego promu. Z naszego wagonu 2 rodziny i nasza podjęły trud dalszej drogi ucieczki. Pierwszy prom w Wierzchosławicach był wysadzony, kolejny był w Bobrownikach Wielkich, gdzie przeprawiliśmy się na druga stronę.
W Lisiej Górze przeżyliśmy ostrzał artyleryjski drogi Kielce- Tarnów, tam też w zagajniku spędziliśmy noc.
Kresem naszego marszu, obu rodzin, były Luszowice (ok. 10 km od Dąbrowy Tarnowskiej). Do pozostania zachęcił nas proboszcz tej parafii, bardzo uczynny. Plebania była już zajęta przez uciekinierów. Pierwszą noc spędziliśmy na sianie w stodole, następne w izbie gospodarza Puły, który odstąpił pokój naszym dwóm rodzinom, sam zaś z trojgiem dzieci przeniósł się do kuchni. Ostatecznie proboszcz umieścił nas u Sióstr Służebniczek w salce ochronki, a ponadto pomagał nam w żywieniu. Dalszym zaopatrzeniem zajęła się moja siostra z synem drugiej rodziny (sąsiadów), którzy jeżdżąc na rowerach kupowali żywność na wsiach.
Przebywając tam doznawaliśmy wiele życzliwości. Z wdzięczności pomagaliśmy w pracy w polu przy wykopkach, zbieraniu kamieni z pola, przy budowie obornika. Córka naszych sąsiadów zastąpiła w kościele organistę, który został zmobilizowany do wojska, zyskała tym wdzięczność proboszcza.
Proboszcz pomógł pododdziałowi polskiemu przebrać się w cywilne ubrania. Po 5 tygodniach - ostatnie dni października - nastąpił powrót do Dziedzic.
Po serdecznym pożegnaniu odwieziono nas furmanką do Tarnowa. Tam też po raz pierwszy spotkaliśmy się z żołnierzami niemieckimi. Z Tamowa wróciliśmy wagonem towarowym. To były mocne przeżycia, ale i doświadczenia wielkiej ludzkiej życzliwości i pomocy. I nie żal, że nie dojechaliśmy do założonego celu. Mniej też pewnie żalu poniesionych strat materialnych, i nie warte są też pamięci ludzkie ułomności, z którymi się tam spotkaliśmy.
Powyższe oraz inne wspomnienia z czasu pierwszych dni II Wojny Światowej można znaleźć na stronie internetowej Towarzystwa Przyjaciół Czechowic-Dziedzic.
Komentarze
Zgodnie z Rozporządzeniem Ogólnym o Ochronie Danych Osobowych (RODO) na portalu czecho.pl zaktualizowana została Polityka Prywatności. Zachęcamy do zapoznania się z dokumentem.
Historyczne ciekawostki
Odkurzamy stare zdjęcia i niezwykłe historie mieszkańców Czechowic-Dziedzic oraz okolicznych miejscowości sprzed lat. Jeśli chcesz otrzymywać powiadomienia o nowych artykułach z tematu "Historyczne ciekawostki" podaj